10.06.2012

Arkona i inne słowiańskie

Jak pewnie wiecie, albo i nie na weekend byłem w Drohiczynie na zlocie wojowników Słowian, Wikingów i Bałtów. Tej wycieczki nie zapomnę do końca mego żywota. Więc w skrócie przybliżę wam co się tam działo. Pierwszy dzień był totalną katastrofą! Przed samym wyjazdem rodzice się denerwowali o byle co. Atmosfera była bardzo napięta. Wkurzało mnie także to, że zatrzymywali się na papierosa co pół godziny! Ja wytrzymałem całą drogę :) Kiedy dojechaliśmy i rozpakowaliśmy się w noclegu było jeszcze gorzej. Ja, jako oficjalny podziwiacz widoków chciałem się przejść i porobić zdjęcia, ale jako że nie lubię wędrować tempem grupy, chciałem się przejść sam. Przeszedłem ze 20 metrów, po czym słyszę wołanie mamy... Okazało się, że tacie się nie podoba, że chodzę sam a mama nie chce awantur. Odpowiedziałem, że mi sie nie podoba chodzenie grupą, szczególnie z nimi. Postawiłem sprawę jasno - chodzę tam, gdzie chcę. Poszedłem nad rzekę, podziwiać piękno przyrody, a potem na zlot. Piękne, historyczne stroje wojów i kobiet, paręnaście namiotów, ale ogólnie ludzi było mało. Chciałem porobić zdjęcia, lecz głupio mi było podchodzić do ludzi, którzy kulturalnie sobie rozmawiają. Także zdjęcia robiłem głównie sceneriom, a przebierańców pozostawiłem w spokoju. Potem poszedłem coś zjeść, dosiadłem się do rodziców i wspólnie pomaszerowaliśmy do tymczasowego domku. W noclegu mieliśmy jeden wspólny pokój, który sąsiadował z innym, w którym mieszkała dwójka dorosłych z małym bachorkiem. Bachorek po nocach raczej spać nie lubił, a raczej wolał płakać w niebogłosy. Więc o szybkim zaśnięciu mogłem tylko pomarzyć. Rano następnego dnia też lepiej nie było. Zachciało mi się palić, więc włożyłem taty (który był w łazience) sandały i wyszedłem. Chwilę później dowiedziałem się, że jestem chamski i ja mu zabieram te rzeczy specjalnie, żeby go zdenerwować. Nie wytrzymałem i wyszedłem. Poszedłem do sklepu, a kiedy wróciłem rodziców ani siostry nie było. Na zlot poszedłem około 16.30. Porobiłem zdjęć parę, filmów trochę i spotkałem Maszę, wokalistkę Arkony, myślałem, że się rozpłynę :D Gdy zaczął grać zespół Litvintroll poszedłem pod scenę. Okazało się, że członkowie zespołu mieszkają w tym samym noclegu! (Basista nam zajrzał przez pomyłkę do pokoju, a gitarzysta mnie wystraszył wychodząc z łazienki w samych majtkach). Na tym koncercie spotkałem swoją Miłość Życia! I wiem też, że to uczucie zostało odwzajemnione, choćby w małej części. Po Litvintrollu zagrała Arkona, na którą czekałem. Tego co tam się działo nie dało się wyrazić słowami. Zajebista energia zarówno na scenie, jak i pod nią. Nieziemskie pogo, ludzie wspaniali. Po prostu mega. "Stenka na stenku" - ściana śmierci, "Yarilo" - jeszcze większe pogo, "Slavsia Rus'" - całą piosenkę śpiewałem (to jest jedyna piosenka, której znam cały tekst). Po koncercie kupiłem płytę i poszedłem po zdjęcie z Mashą i autograf. Dostałem oba + przytulaniec :) Niestety straciłem wtedy z oczu swoją Miłość Życia :( Po koncercie poszedłem na ognisko w nadziei, że ją znajdę - nic z tego. Następnego dnia rano poszedłem na festiwal dalej szukać, byłem wszędzie - nadal nic. Wtedy dostałem telefon od mamy, że jedziemy do domu. Ot taka krótka historia o kłótniach, świetnej zabawie i zgubionej miłości. Mam nadzieję, że wasz weekend był również niesamowity :) Aha i z tą miłością to takie ironiczne wyolbrzymienie :P Co prawda przykro mi, że prawdopodobnie nigdy się nie spotkamy, ale miłością tego nazwać nie można :P No to się rozpisałem :D

2 komentarze:

  1. fiu fiu, brat mi się 'zakochał' ^^ super że zabawa udana :* rodzice jak zwykle muszą coś zepsuć xd

    OdpowiedzUsuń
  2. dodaj kwejka, że jej poszukujesz :P

    OdpowiedzUsuń